Wyjątkowa Pasja – Jagoda na końcu świata

Zgodnie z zapowiedzią opowiemy trochę o niezwykłej podróży Jagody. Jeden rower, jedna osoba i ambitny cel – koniec świata. Poniżej znajdziecie kilka słów o podróży rowerowej z Warszawy do Finisterra w Hiszpanii. W tym odcinku opowiemy o tym, co zainspirowało ją do tej podróży oraz o przygotowaniach.

20160623_100712

Na początek kilka słów o celu podróży. Cabo Finisterre lub też Cabo Fisterra to ostatni punkt Drogi św. Jakuba – szlaku, który tradycyjnie rozpoczyna się od progu własnego domu a kończy, według niektórych wersji, w katedrze Santiago di Compostella, a według innych, nad brzegiem oceanu. Średniowieczni Europejczycy wierzyli, że Finisterra jest końcem płaskiego świata – za linią brzegu jest już tylko niekończący się ocean. Wiele osób, niezależnie od wyznania, podróżuje do tego miejsca, aby przeżyć duchową przemianę, pogodzić się ze sobą, zamknąć jakiś rozdział lub… zobaczyć jak wygląda miejsce, w którym kończy się świat. Najlepiej o podróży opowie sama Jagoda, która pokonała trasę ponad 3200 kilometrów. Odległość tym bardziej imponująca, że zrobiła to wioząc cały niezbędny sprzęt.

 

Skąd wziął się pomysł na taką trasę?

 

O samym szlaku wiedziałam z kilku źródeł. Przede wszystkim od mojego wujka, który zawsze chciał tam pojechać i nigdy mu się nie udało (śmiech). Teraz motywują go, bo warto przebyć tę drogę. Może w przyszłym roku mu się uda, trzymam za niego kciuki.

20160629_113119

Pielgrzymkę do Finisterry pokazano również w filmie Droga Życia. To historia młodego człowieka, który wyrusza na pielgrzymkę, jednak umiera w drodze. Jego ojciec kończy drogę za niego, to hołd oddany synowi i próba pogodzenia się ze stratą. Mocny, piękny film. Polecam każdemu. ładnie pokazuje to jak wygląda trasa – piękne widoki, ciekawi ludzi oraz… opuszczone miasta. W niektórych od dawna nie ma żywego ducha, inne zostały “reaktywowane” na potrzeby szlaku. To tylko wzmacnia atmosferę metafizyczności tej podróży.

20160701_075243

To także marzenie z dzieciństwa. Chyba każdy kiedyś tak miał, że chciał założyć buty i iść na koniec świata. Człowiek z czasem dorasta, pojawiają się obowiązki, czasu coraz mniej i ciężko wyrwać się z domu. Stwierdzałam, że dlaczego miałabym tego nie zrobić? Skoro Kuba mógł rzucić wszystko i popłynąć w rejs, to dlaczego miałabym nie spełnić swojego marzenia. W sumie, to nawet wyruszając z domu trochę nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Moja rodzina też nie, trochę powątpiewali, ale trzymali kciuki i pomagali mi jak mogli. Dużo dały mi też rozmowy z Adą (nasz manager do spraw b2b), która samotnie zwiedziła prawie cały świat. Trochę bałam się podróżować sama, ale odważyłam się.

 

Przede wszystkim chodziło mi o pogodzenie się z kilkoma rzeczami z mojego życia. Nabraniu dystansu do codziennych spraw i kilku rzeczy, które gdzieś tam we mnie siedziały. To podróż o bardzo metafizycznym, duchowym charakterze. Spod domu, zgodnie z tradycją, wzięłam dwa kamienie. Jeden zostawiłam na najwyższym punkcie trasy, pod krzyżem. Drugi wrzuciłam do Atlantyku. Obydwa symbolizują jakiś ciężar, coś co mi ciążyło. To o tyle ciekawe, że zostawiając pierwszy, faktycznie czuje się ulgę, nie tylko duchową. Po prostu lżej jechać dalej.

 

Jak wyglądały przygotowania?

 

Przede wszystkim podróżowałam palcem po mapie. Czytałam całą masę przewodników, studiowałam mapy, oglądałam filmy dokumentalne i relacje na YouTube. To bardzo dużo mi dało. Przede wszystkim utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jest to, co chcę zrobić. Coraz bardziej się nakręcałam i coraz więcej planowałam. Wiedziałam, czego mogę się spodziewać i starałam się być przygotowana. No i wiedziałam, jakiego sprzętu potrzebuję.

 

Jestem zwolenniczką filozofii Kaizen. Generalnie chodzi o wprowadzanie zmian małymi kroczkami. Właśnie tak się przygotowywałam. Stworzyłam listę potrzebnych mi rzeczy i zorganizowałam sobie specjalne kartonowe pudło na sprzęt. Gdy miałam odrobinę wolnej gotówki, kupowałam jakiś drobiazg i wkładałam go do kartonu. Widziałam jak robi się tego coraz więcej. Od plastikowych sztućców, przez odzież aż do sakw. Jak skończyłam, wszystko wysypywało się na ziemię.

 

Wszystko zajęło mi około roku.

 

A co z rowerem?

 

Mój czarny rumak (śmiech). Zdecydowanie największy wydatek jeśli chodzi o podróż. Kupiłam go jako pierwszego, musieliśmy dać sobie czas na dotarcie się. Dużo osób polecało kupienie czegoś z przednim amortyzatorem i nie przejmowanie się tylnym. Tak właśnie zrobiłam. Dbałam o niego, starałam się nie ładować z nim tam, gdzie nie poszłabym pieszo. Przed wyjazdem zrobiłam pełny przegląd i serwis. Znam się na rowerach, ale poszłam do specjalistów, żeby nie mieć żadnych wątpliwości. Chciałam, żeby sprzęt był niezawodny i dokładnie taki był, chociaż nie obyło się bez małego tuningu po drodze. Taka ciekawostka – z całym osprzętem Rumak waży 20 kilo, więc można się namęczyć jadąc pod górkę.

 

20160620_083520


Nie bałaś się samotnej podróży, awarii lub kontuzji?

 

Pewnie, że się bałam. Może nie tyle bałam, co brałam to pod uwagę . To w końcu ponad 3000 kilometrów! Jeśli ktoś myśli, że na takiej trasie wszystko pójdzie zgodnie z planem i obędzie się bez przygód, to musi mieć naprawdę genialny plan (śmiech). Byłam bardzo niepewna noclegów. Większość pielgrzymów nocuje w schroniskach, hostelach i innych miejscach po drodze. Standard to wieloosobowe sale, w których wszyscy śpią razem. Myślałam, że nigdy nie wiadomo na kogo się trafi i tak dalej, ale myliłam się. Jest bezpiecznie, trafia się na bardzo ciekawych ludzi.

 
Przebieg podróży i refleksje Jagody już niedługo!

Scroll to Top